6/20/2020

Sałatka Marty



słoik napoczętej ciecierzycy i kawałek usychajacego już sera feta upchnietego w zakamarkach lodówki- w pamięci obraz/ wspomnienie zeszłego lata kiedy jedliśmy ją ze smakiem w towarzystiwe  soczystych pomidorków koktajlowych z ogródka teściowej.
Do tego zapach świeżej mięty z doniczki która stoi na parapecie, do kupienia pozostała tylko czerwona cebula bo kasza w domu zawsze jest, wiadomo.



nigdy chyba nie czułam tak silnej potrzeby powziecia wiekszej odpowiedzialnosci za to co wkladam do wlasnego gara. jestem świadoma manipulacji i oszustw marketingowych jakim jestem poddawana jako zwykly konsument nie od dzisiaj, wiem też kiedy wpadam w pułapki własnej niewiedzy i ignorancji. i co z tym robie? czasami wielkie NIC. a chciałabym eliminowac takie bledy, świadomie rezygnowac z przywileju dostępności niektórych produktów.
takie drobne zmiany, mikroskopijne wrecz, biorac pod uwage skale problemu, ale jedyne na jakie ja sama mam wpływ. najgorzej jest z produktami które postrzegam jako zdrowe, wartościowe.
bo czy moja ochota na zjedzenie np. brokuł, awokado czy komosy ryżowej rodzi sie z potrzeby ? no raczej nie.
to czysta chęć, kaprys, zachcianka podobnie jak smak na gałke ulubionych lodow czy kostke mlecznej czekolady. tym bardziej słabo mi sie robi gdy widze skąd pochodzą, czytam w jakich warunkach zostały wyprodukowane, przez kogo, i jakim kosztem, w końcu jaką drogę musialy przebyć żeby trafic na półki spożywczaka.
nie jestem w stanie kontrolować wszystkiego co kupuję i spożywam na codzień, czesto  jest to poza moimi możliwościami, ale na pewne wybory mam wpływ, a przyczyny tych wyborów są również dyktowane bardziej osobistymi preferencjami; przez prawie rok jak tu jestem jeden jedyny raz udało mi sie kupić dobre awokado, takie ktore mogliśmy zjeść ze smakiem i przyjemnoscią.
ale stare przyzwyczajenia ciężko się zmienia, smaki wracają i kuszą wiec co jakiś czas przychodziła ochota i kupowałam. w końcu po kolejnej nieudanej próbie miałam dość. 
czasami mam wrażenie, że wychodząc na zakupy idę jak na wojnę, mina na minie i musze wybierać pomiedzy wiekszym a mniejszym złem. 
i nie zawsze sa to łatwe dycyzje, i bardzo bym chciala żeby przychodzily mi tak lekko ja rzucenie miesa- w jeden dzien.
ciesza mnie jednak bardzo  miejsca gdzie wiem, że towar jest autentyczny, a ludzie którzy go sprzedają nie maja nic do ukrycia. tu gdzie mieszkam jest jedno takie miejsce i korzystam z dobrodziejstw tego co ma w tym czasie do zaoferowania. bardziej od różnorodności kuchni powinnam skupic sie na jej sezonowości , co mi po starym spróchniałym awokado kiedy cała gama warzyw i owoców tylko czeka zeby ja doceniać tu i teraz.  




a sałatka idzie tak;

400 g ugotowanej ciecierzycy,
1 szkl ugotowanej kaszy pęczak ale można równie dobrze użyć np ziaren pszenicy, orkiszu itp,
1 mała szalotka bądż czerwona cebula, pokrojona w drobną kostkę
ser feta( ilość wg upodobań, ja dałam resztki a to było jakies 1/3 kostki o wadze 270 g,
kilka listków świeżej mięty pokrojonej w cienkie paski,
dobra oliwa z oliwek, lałam na oko, nie żałowałam;),
sok i otarta skórka z połowy cytryny,
sól, pieprz grubo mielony.

kasze ugotować z odrobiną soli i łyżką masła.
jak będzie jeszcze lekko ciepła wymieszać ją z sokiem i skórką z cytryny i oliwą.
odstawić do kompletnego ostygnięcia.
nastepnie dodać pozostałe skladniki, doprawić do smaku.
wyśmienita jest też z pomidorkami koktajlowymi, ale ja czekam aż pojawią sie w ogródku:).
możecie dać swieżego ogórkas gruntowego pokrojonego w kostkę, bez obierania.

smacznego wszystkim.

Oryginalny przepis pochodzi z książki Marthy Stewart " Meatless"



4/15/2019

SAUVAGE




Miejsce które poraziło mnie swoją estetyką, dbałością o najmniejszy szczegół, starannie dobranymi detalami gdzie wszystko tworzyło jedną spójną całość. 
Przyjazną atmosferą i uprzejmą obsługą która była na tyle miła i pozwoliła mi na chwile prywaty i swobody w zrobieniu tych kilku kadrów- Panowie w kuchni czekali z podaniem jedzenia aż skończę robić zdjęcia- o czym poinformował mnie kelner wyjaśniając, że nie chcieli aby moje danie wystygło-niesłychanie mnie to urzekło.
Burger ze smażonym Halibutem który zamowiłam był pyszny, mięsisty i ociekający wyśmienitym sosem gribiche - majonezowo- jajeczną pastą wymieszaną na aksamitnie płynny sos z dodatkiem korniszonów, kaparów, pietruszki, estragonu i trybuli- zachwyt przy każdym kęsie.
Moje czujne oko dość nieskromnie przyglądało się Pani za barem która z niesłychaną gracją i dokładnością mieszała koktajle dla gości- była przy tym tak skupiona i uwodzicielsko zwinna - gołym okiem było widać pasję i jej pełen profesjonalizm który ja wręcz kocham w ludziach.Przy następnej wizycie na pewno skuszę sie na jeden z jej koktajli choć fanką alkoholi nie jestem i mam miałkie pojecie co z czym i dlaczego ;) od niej wypije każdy eliksir !
Zdecydowanie za rzadko bywam w takich miejscach i być może tym też był podyktowany mój totalny zachwyt-, niemniej czar tego miejsca uwiódł mnie i zapragnęłam wracać tam przy każdej nadarzającej sie okazji.

Sauvage moi okiem , zapraszam.



4/05/2019

CRÂPES


Nawet jak gotowanie nie jest Waszą pasją a zwykłym codziennym obowiązkiem, warto mieć w rękawie kilka przepisów które zawsze wychodzą, są relatywnie łatwe i szybkie w przygotowaniu.
Coś, co zawsze i wszystkich zachwyca, niezależnie czy częstujemy tym naszych stałych domowników czy przyjezdnych gości.
Nie każdy musi być rozbudzony kulinarnie na tyle, by eksperymentować z nowymi potrawami  i czerpać przyjemność z czasu spędzonego w kuchni, znam osoby które nie znoszą gotować za to kochają jeść - jedno nie wyklucza drugiego.
Kiedy trafiłam na przepis na francuskie naleśniki u Elizy z Bloga White Plate już na sam ich widok zrobiłam sie głodna ( jestem wielka fanka Jej fotografii),  jednak dopiero po ich usmażeniu mogłam powiedzieć, że to były jedne z najsmaczniejszych naleśników jakie kiedykolwiek jadłam, a najlepsze jakie udało mi się samej zrobić.




W domu rodzinnym mojego Męża, Teściowa uwielbiała smażyć wszelakiej maści placki , racuchy i nalesniki. To była jej rzecz już od najmłodszych lat jej dzieciństwa-coś z czego czerpała dumę i ogromną przyjemność. Jej naleśniki w rzeczy samej były idealne- nie do podrobienia- ilekroć probowałam wiernie odtworzyć przepis spisany ręcznie na kartce papieru, efekt końcowy nigdy nie był na tyle satysfakcjonujący jakby zrobiła je Ona sama.

W końcu trafiłam na ten przepis i o rany, wspomniałam wszystkie te biedne naleśniki w moim wykonaniu i westchnęłam z ulgą na myśl, że to jednak chyba nie kwestia uzdolnień a proporcji i trzymania sie pewnych wytycznych. 
Takim naleśnikiem mogłabym poczęstować nawet jakiegoś wporządku Prezydenta w niedzielny poranek, a już na pewno grupę wygłodniałych i kapryśnych młodocianych, i samą Teściową- co też planuję uczynić. 


Po przepis i piękny, wart przeczytania wpis odsyłam Was na Blog Elizy http://whiteplate.com/2016/02/w-poszukiwaniu-nalesnika-idealnego/,
Od siebie dodam kilka uwag które w moim przypadku okazały sie dość pomocne i być może ułatwią Wam pracę z tym rzadkim i dość wymagającym ciastem.
- zrobicie sobie wielką przysługę przygotowując ciasto póżnym wieczorem poprzedzającym poranek smażenia. Eliza mówi o tym w przepisie, jednak ja chciałabym to jeszcze podkreślić bo różnica jest naprawdę duża. Nie wiem czego do końca to zasługa,  ale efekt mnie samą osobiscie poraził, różnica pomiędzy świeżym a dwugodzinnym ciastem naleśnikowym jest wyczuwalna ale jeśli zostawicie ciasto przez noc w lodówce, na pewno nie pożałujecie.
- jeśli do smażenia użyjecie patelni o średnicy 28 cm, tak jak to było w moim przypadku, 1/3 miarki szklanki ciasta to idealna porcja na jeden cienki naleśnik. 
- dobrze nagrzana i dodatkowo naoleiwiona patelnia to podstawa, ciasto same w sobie jest tłuste ale ja po każdym naleśniku przecierałam patelnie namoczonym w oleju kokosowym papierem ręcznikowym- na pewno nie zaszkodzi.
- jest chcecie aby brzegi naleśnikow były idealnie chrupkie wylejcie ciasto na patelnie jak zwykle to robicie, pokrywając jej całą powierzchnię, następnie pozostała część pokierujcie na brzegi patelni, to nie powinno być trudne przy użyciu 1/3 miarki- będziecie mieli wystarczającą ilość na taki manewr i zdecydowanie pożniej sobie za niego podziękujecie.



Konfiturę ż żurawiny zrobiłam z mrożonek które zalegały w zamrażalniku.
Ekspresowa, cierpka i kwaskawa idealnie komponowała się ze słodyczą czekoladowej nutelli.

Opakowanie mrożonej żurawiny zalałam do przykrycia wodą, wsypałam dwie łyżki brązowego cukru dla przełamania smaku, i pozwoliłam aby się zagotowała. Zmniejszyłam gaz i pozwoliłam aby delikatnie pryczyła się na wolnym ogniu do częściowego rozgotowania żurawiny.
Po ostudzeniu dodałam dwie czubate łyżki nasionek chia.