słoik napoczętej ciecierzycy i kawałek usychajacego już sera feta upchnietego w zakamarkach lodówki- w pamięci obraz/ wspomnienie zeszłego lata kiedy jedliśmy ją ze smakiem w towarzystiwe soczystych pomidorków koktajlowych z ogródka teściowej.
Do tego zapach świeżej mięty z doniczki która stoi na parapecie, do kupienia pozostała tylko czerwona cebula bo kasza w domu zawsze jest, wiadomo.
nigdy chyba nie czułam tak silnej potrzeby powziecia wiekszej odpowiedzialnosci za to co wkladam do wlasnego gara. jestem świadoma manipulacji i oszustw marketingowych jakim jestem poddawana jako zwykly konsument nie od dzisiaj, wiem też kiedy wpadam w pułapki własnej niewiedzy i ignorancji. i co z tym robie? czasami wielkie NIC. a chciałabym eliminowac takie bledy, świadomie rezygnowac z przywileju dostępności niektórych produktów.
takie drobne zmiany, mikroskopijne wrecz, biorac pod uwage skale problemu, ale jedyne na jakie ja sama mam wpływ. najgorzej jest z produktami które postrzegam jako zdrowe, wartościowe.
bo czy moja ochota na zjedzenie np. brokuł, awokado czy komosy ryżowej rodzi sie z potrzeby ? no raczej nie.
to czysta chęć, kaprys, zachcianka podobnie jak smak na gałke ulubionych lodow czy kostke mlecznej czekolady. tym bardziej słabo mi sie robi gdy widze skąd pochodzą, czytam w jakich warunkach zostały wyprodukowane, przez kogo, i jakim kosztem, w końcu jaką drogę musialy przebyć żeby trafic na półki spożywczaka.
nie jestem w stanie kontrolować wszystkiego co kupuję i spożywam na codzień, czesto jest to poza moimi możliwościami, ale na pewne wybory mam wpływ, a przyczyny tych wyborów są również dyktowane bardziej osobistymi preferencjami; przez prawie rok jak tu jestem jeden jedyny raz udało mi sie kupić dobre awokado, takie ktore mogliśmy zjeść ze smakiem i przyjemnoscią.
ale stare przyzwyczajenia ciężko się zmienia, smaki wracają i kuszą wiec co jakiś czas przychodziła ochota i kupowałam. w końcu po kolejnej nieudanej próbie miałam dość.
czasami mam wrażenie, że wychodząc na zakupy idę jak na wojnę, mina na minie i musze wybierać pomiedzy wiekszym a mniejszym złem.
i nie zawsze sa to łatwe dycyzje, i bardzo bym chciala żeby przychodzily mi tak lekko ja rzucenie miesa- w jeden dzien.
ciesza mnie jednak bardzo miejsca gdzie wiem, że towar jest autentyczny, a ludzie którzy go sprzedają nie maja nic do ukrycia. tu gdzie mieszkam jest jedno takie miejsce i korzystam z dobrodziejstw tego co ma w tym czasie do zaoferowania. bardziej od różnorodności kuchni powinnam skupic sie na jej sezonowości , co mi po starym spróchniałym awokado kiedy cała gama warzyw i owoców tylko czeka zeby ja doceniać tu i teraz.
a sałatka idzie tak;
400 g ugotowanej ciecierzycy,
1 szkl ugotowanej kaszy pęczak ale można równie dobrze użyć np ziaren pszenicy, orkiszu itp,
1 mała szalotka bądż czerwona cebula, pokrojona w drobną kostkę
ser feta( ilość wg upodobań, ja dałam resztki a to było jakies 1/3 kostki o wadze 270 g,
kilka listków świeżej mięty pokrojonej w cienkie paski,
dobra oliwa z oliwek, lałam na oko, nie żałowałam;),
sok i otarta skórka z połowy cytryny,
sól, pieprz grubo mielony.
kasze ugotować z odrobiną soli i łyżką masła.
jak będzie jeszcze lekko ciepła wymieszać ją z sokiem i skórką z cytryny i oliwą.
odstawić do kompletnego ostygnięcia.
nastepnie dodać pozostałe skladniki, doprawić do smaku.
wyśmienita jest też z pomidorkami koktajlowymi, ale ja czekam aż pojawią sie w ogródku:).
możecie dać swieżego ogórkas gruntowego pokrojonego w kostkę, bez obierania.
smacznego wszystkim.
Oryginalny przepis pochodzi z książki Marthy Stewart " Meatless"