Najpierw poszedł dym z piekarnika...
Później mało nie oszalałam z zapachu jaki się unosił, jak już opadły kołtuny tegoż dymu...
A po trzydziestu minutach ukazał sie moim oczom ciepły, duży, trzeszczący bochen!!
Jest przepyszny, z cudownie chrupiącą skórką i pachnie jak ten, który niegdyś mama przynosiła prosto z piekarni...Bosko!!!
A oto on...
To Wam dedykowany jest ten chlebek, szkoda tylko, że nie możecie go zasmakować...
Obie, we właściwy sobie sposób jesteście dla mnie wspaniałą inspiracją! Nie tylko kulinarną zresztą;-))
Dziękuję, za wszystko!!
* * *
Jestem zachwycona całym pocesem powstawania zakwasu, choć wczesniej byłam sceptyczna i powątpiewałam w to czy podołam...
Tutaj dzięki Patrycji, i jej prostej i przejrzystej instrukcji, dowiecie się jak krok po kroku możecie same wychodować go w domu. Gorąco polecam!
Wystarczy troche cierpliwości i jeśli wszystko robimy zgodnie z zaleceniami, musi sie udać!!
Zakochałam sie w dotyku i strukturze ciasta...tak pięknie rosło i współpracowało...
Sourdough Vermont okazał sie strzałem w dziesiątkę.
W pewnej chwili, poczułam przypływ energii i pewność w tym co robie...
I tak po prawdzie, nie wiem co było bardziej ekscytujące..., czekanie na zakwas, dbanie o niego, codzienne dokarmianie, wąchanie i sprawdzanie, czy oby pachniał tak jak powinien, czy samo pieczenie wraz z wyrastaniem...to wyczekiwanie, niepewność i godziny spędzone na kolanach i radość jak rośnie i się rumieni!!
Jedno wiem na pewno, było warte wszystkich starań...
Taki mój rodzaj medytacji, lekcja pokory i cierpliwości...
koniecznie do powtórzenia!!
Ściskam Was serdecznie
A.