pomyślałam, że pokaże zdjęcia w dużym formacie.
trochę sie o to proszą, troche ja sie za nim stęskniłam.
wyjechalismy jeszcze przed świtem...
budzik zadzwonił pomiedzy piąta a piątą trzydzieści...pamietam leniwe ziewanie kota i jego błagalne spojżenie, gdzieś z odchłani naszego łóżka. i jak dobrze, ze spakowałam wszystko poprzedniego dnia!
poranna kawa do połowy wypita z termosa na przystanku autobusowym. było zimno i powoli zaczynało jasnieć. wchłaniałam swieże powietrze wszystkimi komórkami na moim ciele a po mojej prawej stronie, w tej samej chwili spadła gwiazda...ułamek sekundy..."pomyślałaś życzenie?" usłyszałam pytanie...pewnie, że pomyślałam, w końcu mam tylko jedno...
kto kiedykolwiek widział spadajaca gwiazdę, wie co wtedy czułam...
na tych którzy nie widzieli, mam nadzieje przyjdzie jeszcze kolej...
obie drogi, tam i z powrotem mimo wydłużenia w czasie, powtórzyłabym raz jeszcze...bezwarunkowo.
bo nie cel był tutaj najważniejszy. czas spedzony razem, z dala od zgiełku miasta, pracy, ceniłam i nadal cenie.bardzo!
kolejne wioski jakie mijaliśmy, dla wielu moga wydawać sie zwykłymi... dla nas były czymś więcej...górzyste tereny, łaki , pola, i domy jakby żywcem wyjęte z filmów "Dzieci z Bullerbyn" albo " Ania z Zielonego Wzgórza"... pomyślałam:
tak właśnie wygląda prawdziwa Ameryka...
park, do którego zmierzaliśmy przerósł moje najśmielsze oczekiwania.
z kilkoma jeziorami, hektarami lasu i kilkunastoma wodospadami, zaliczany jest do jednego z najpiekniejszych w całym Stanie.
My, z naszym ograniczonym czasem zdążyliśmy
zwiedzic zaledwie jego niewielka część...
zakochac sie w każdym najmiejszym jego skrawku...
zaliczyć kilka średniej ciężkości szlaków...
zgubic sie na połowie z nich...
zobaczyć najpiekniejszy zachód słońca...
zaplanować kolejny...
wyjazd, bo z zachodem moze być już różnie.
a wszystko to uwieczniliśmy na sześciu rolkach filmu...
po trzy na głowę...
i juz nie moge doczekaćsię, jak wyszły...
cdn...