Czas ostatnio przyspieszył i nabrał zwariowanego tempa...
Umyka między palcami nie wiadomo kiedy i na czym.
Dopiero co był styczeń, i w zeszłym tygodniu zdmuchiwałam 30tą świeczkę na urodzinowym torcie...a tu już luty zdążył sie zadomowić...
W weekend, wybraliśmy sie w miejsce do którego często zaglądam sama, choćby tylko na filiżanke kawy.
Nierzadko, udaje mi się ja wypić przy...barze!. Zwyczajnie z braku miejsc, ale wcale mi to nie przeszkadza:)
To jedno z tych miejsc, które potrafią przeistoczyć zwykły, pochmurny zimowy wieczór w niezapomniane chwile.
Ciepło i atmosferę zdecydowanie tworzy muzyka na żywo, z piękną panią wiolonczelistką na czele, której można posłuchać przynajmniej raz w tygodniu, oraz pomieszczenie z kominkiem, przy którym mieliśmy szczęście spędzić nasz wieczór.
Lubię takie miejsca, i chętnie spędzałabym tak każdy wolny weekend:)).
Obiecuje, następnym razem postaram się o wiecej zdjeć, może nie będzie tak tłoczno.
Będąc w sąsiedztwie, odwiedziliśmy jeden z lepiej wyposażonych thrift shopów w mieście...
Uzupelniłam zapasy winyli, starych ramek na zdjecia, nabyłam kilka par postarzałych sztućców i nie tylko...ale o tym już niebawem...;))
stare, poniszczone fotografię...
Trzymajcie sie ciepło,
Pozdrawiam
A.