2/26/2019

I( KID) YOU NOT.








Jest sabota, póżny wieczór, mąż komunikuje mi ze jutro wpadną z wizytą nasi znajomi, Pamela i James. 
Na moją „ chyba żartujesz”  minę, słyszę:

  " Zrobisz swój hummus, jakąś salatkę, jest chlebek...będą zachwyceni!

...gasząc tym samym pożar niemal natychmiastowo, bo ja w gorączce zainstniałej sytuacji snułam już w myślach jakieś niewiadomojakie menu jakbyśmy spodziewali sie conajmniej całej brygady ludzi.
Mój mąż jest mistrzem w zniecaniu ( i gaszeniu) pożarów, jakkolwiek by to nie zabrzmialo;).


Pam i James to para bardzo wyjątkowych ludzi. Przyjaciele, towarzysze życia od lat.
Oboje z Piotrem dażymy ich szczególną sympatią i szacunkiem, znamy sie niemal od początku naszego pobutu tutaj i patrzac wstecz nie sposob nie podchodzić do tej znajomosci inaczej jak z głębokim sentymentem.
Należą do grona jednych z ciekwszych ludzi jakich mieliśmy okazję tutaj poznać.

Pamela od 1993 roku prowadzi pozarządową organizację charytatywną Tribal Link  ktorą czynnie reprezentuje w UN ( ONZ).
Kobieta wielkiego serca, dusza towarzystwa, z dużym apetytem na życie. Bardzi gorąco zachetam Was do odwiedzenia strony Fundacji!.
James to emerytowany już profesor Fizyki, wynalazca, totalnie sfiksowany na punkcie zdrowego stylu życia i jedzenia, a ostatnio pochłonięty zawiłościami ludzkich mikrobów. Baaardzo ucieszył sie na wiadomosc mojego powrotu do pieczenia i natychmiast obrzucila mnie serpentyną szczegółowych pytań.
Chwile spędzone w ich towarzystwie są dla nas bardzo ważne i niezmiernie inspirujące, jeszcze długo po tych spotkaniach wracamy z mężem do naszych wspólnych rozmów.
Cudowni ludzie, po prostu.


















Od lat robie swój hummus, żaden sklepowy nie równa sie domowej wersji, i tak jak u niektórych w lodówce nie może zabraknąć jajek czy mleka, tak u nas na pewno nie może zabraknąć hummusu właśnie.
Z całej palety smaków najchętniej wybieram tę klasyczną- z ciecierzycy i pasty sezamowej.
Lubię jak ma wręcz płynną konsystencję i taką wersje robie dla nas najczęściej. Zlewam go wtedy do półmiska, doprawiam słodka papryką i zanurzam w nim wszystko na co mam ochotę albo jest akurat dostępne: swieże warzywa, chlebek pita a jeszcze cześciej domowy chleb, ugotowane na twardo jajko, sami wiecie, możliwości jest tak wiele.
Wersja dla gości przypomina konsystencją bardziej pastę do chleba.
Mogę wtedy z łatwoscią zrobić jakąś fikuśną mazajkę na wierzchu, polać dobrej jakości oliwą extra virgin, posypać przyprawami typu: sumak, słodka papryka lub za'atar- jedne z wielu których używam najczęściej.
Lubię kiedy dodatkowo na wierzchu lądują lekko zrumienione orzeszki pinii. Nadają nie tylko pięknego wyglądu ale wzbogacają dodatkowo swoim smakiem za którym ja osobiście wręcz przepadam.



Wyśmienicie gładki hummus wychodzi mi praktycznie zawsze kiedy po ugotowaniu cieciorki oczyszczę ziarenka ze skórek. Odkryłam to przypadkiem, któregoś razu susząc je ręcznikiem papierowym potarłam mocniej o powierzchnie blatu i skorki same z łatwością zaczęły odchodzić.
Idąc tym tropem oczyściłam całą resztę, od czasu do czasu pomagając sobie palcami.
Takie lśniące i idealnie suche wrzuciłam do kielicha blendera. W rezultacie powstał aksamitnie gładki, niemal jedwabisty hummus. Chwila dodatkowej pracy ale warto sie poświęcić uważam,  jeżeli zależy Wam nie tylko na smaku ale walorach estetycznych.
































Będąc w temacie hummusu należałoby też wspomnieć o paście tahini, ma ona bowiem zasadniczy wpływ na smak i jakość hummusu. Przekonałam sie o tym jeszcze bardziej , kiedy trafiłam naprawdę wyjątkowy produkt od Seed+ Mill.
Stał sobie na półce obok całej reszty z tego gatunku,  wyrożniał sie jednak swoim estetycznym,  szklanym opakowaniem i piekną pastelową paletą kolorów. Od razu przykuł moją uwagę , lubie bardzo takie minimalistyczne opakowania.
Jeszcze nigdy nie spotkałam się z pasta tahini tak przypominającą w smaku prażone sezamki którymi niegdyś zajadałam się ze smakiem. Z bardzo lekko wyczuwalną goryczką, o przyjemnie delikatnym smaku i cudownie gładkiej konsystencji, która w odróżnieniu od tych które próbowałam do tej pory, nie ma tendencji do zastygania na amen po dłuższym leżakowaniu w lodówce.


Moja metoda wcale nie wyróżnia się spośród wielu dostępnych w necie,(może jedynie poza etapem czyszczenia cieciorki- gorąco zachęcam do wypróbowania). Zastanawiałam się więc,  czy jest w ogóle sens go tutaj publikować.
Pisząc o hummusie jednak jakoś tak głupio było zupełnie go pominąć, więc proszę.

Do wykonania tego hummusu bedziecie potrzebowali;

2 szklanek ugotowanej, oczyszczonej ze skórek i suchej ciecierzycy,
1/2 szklanki jasnej pasty tahini, najlepiej dobrej jakości,
1/4 szklanki swieżego soku z cytryny ( czasami mniej, 2-3 lyżki),
1 duży badż 2 małe ząbki czosnku, przeciśnietego przez praskę,
1/2 łyżeczki soli himalajskiej, albo dobrej jakości soli morskiej,
1/3 szklanki lodowatej wody,
Odrobina pieprzu.

Wszystkie składniki poza wodą, wrzucam do robota kuchennego i blenduję na gładką pastę na wysokich obrotach jakieś 2-3 minuty.
Następnie, w trakcie kiedy robot pracuje, stopniowo dodaje wodę, po jednej łyżce, sprawdzając w między czasię konsystencję, bywa, że nie zawsze zużywam całość, to też zależy od tego jakiej cieciorki używam, kupnej czy gotowanej w domu.
Obserwujcie uważnie co się dzieję z waszą pastą, na tym etapie zmienia swoj kolor i staje sie aksamitnie gładka.


Smacznego!

2/21/2019

GRATITUDE


Codziennie staram sie zaczynać i kończyć dzien praktyką wdzięczności.
Taki mój ukłon w stronę Wszechświata.
Pozwala mi to spojrzeć na otaczjący mnie świat i moje życie z lepszej perspektywy,
skupić się na tym co najwazniejsze, dobre, i na tym co jest teraz.
Codziennie mamy wiele okazji do bycia wdziecznym- nawet w najgorsze dni, kiedy problemy zdaja się nas przytłaczać jest okazja do spojrzenia wgłąb siebie, albowiem problemy z jakimi sie mierzymy często nie wynikają z warunków zewnetrznych tylko sposobu w jaki my je postrzegamy. 





Dziś szczególnie jestem wdzięczna za Pajdę-
Że znalazłam w sobie odwagę i wiarę żeby ruszyć z pomysłem i zacząć działać, spełniać marzenie które kiełkowalo we mnie od dawna.
Że już nie raczkujemy ale z każdym dniem coraz prężniejszym i pewniejszym krokiem stawiamy czoło wyzwaniom, a ich, nie brakuje.
To wspaniałe uczucie, kiedy masz absolutną pewność i wiesz co chcesz robić- nic tej siły nie powstrzyma, to jest poteżna energia jaką skupiasz wokół siebie, i cały Wszechświat sprzyja ci w twoich poczynaniach.
I własnie to mnie najbardziej fascynuje- 
Że w momencie kiedy ładuje w coś cały ten ładunek energetyczny, rzeczy same zaczynają układać się po mojej myśli- dosłownie!
Że wcale nie muszę znać opowiedzi na wszystkie pytania i wątpliwości które podpowiada mi mój umysł- On zawsze będzie chciał zasiać we mnie ziarenko niepewności i zwątpienia.
Że codzienna praktyka wiary wystarczy, choć wcale nie należy do najłatwiejszych.
Że moja wyobrażnia jest nieskończona a Wszechświat niewyczerpanym żrodłem z którego mogę czerpać dowoli.




2/17/2019

TO BE AUTHENTIC

Czesc kochani, witajcie na  "to be AUTHENTIC"
Z okazji małego swieta tutaj, sprawilam sobie wczoraj przyjemność i spędziłam sporą czesc dnia na pisaniu posta o tym co dla mnie oznacza bycie autentycznym, jak definiuję to pojecie i dlaczego. Nagle poczułam chęć objaśniania światu ( tak statystyki pokazują ;)), jak wygląda moja definicja autentyczności. Przyznacie, ze genialny pomysł !
Zrobila sie z tego nie lada rozprawka, i powiem wam, ze pisanie o rzeczach  niby tak oczywistych, wcale proste nie jest. postanowilam jednak z tego mojego wywodu przytoczyc tylko fragment.
Jest dziś piekna pogoda, w piekarniku siedzą ostatnie dwa chlebki, wiec jak tylko beda gotowe pakuje torbę i aparat i ruszam na Brooklyn.

Ja widze to tak, byc autentycznym to byc wiernym swojej osobowości i charakterowi, niezależnie od presji otoczenia, a indywidualizm jako niezalezny byt czlowieka odpowiedzialnego i swiadomego.

A wiecie jaki jest najwiekszy paradoks nowoczesnej wersji bycia sobą? Paradoks polega na tym, ze zamiast patrzec wglab siebie, i tam szukac odpowiedzi na wszelkie pytania, mamy silną tendencję szukania odpowiedzi na zewnatrz,-zamienilismy wewnetrzną eksplorację w zgadywankę.
Byce sobą to nie wyroznianie sie czy bycie innym od wszystkich.
Bycie autentycznym to przede wszyskim bycie wiernym drodze jaką obraliśmy, bez porównywania sie do innych.
Kiedy postanawiasz być inny automatycznie oddzielasz sie od tego czego pragnie twoje TY.
Klsuczowym slowem w tym zdaniu jest postanawiasz poniewaz jakos tak samoistnie powoduje, ze stajemy sie wszystkim tylko nie autentyczna wersja siebie.
A kiedy bycie sobą, nagle staje sie  nową modą, nie ma tu miejsca na samorozwój.
W byciu autentycznym nie chodzi o zaden image ktory probujemy wykreować, to wiara w nasze glebokie przekonania i uczucia i odwaga dzielenia sie nimi.
I to bedzie na tyle :).

Bardzo chetnie usłyszę co macie w temacie do powiedzenia . Piszcie!

A teraz pakuje swoje chleby i biegnę bo juz jestem spóźniona.






2/15/2019

(UP) LIFTING



Kilka ruchów myszką i mały lifting bloga gotowy.
Należało mu sie, po tylu latach zdążył sie lekko zakurzyć biedaczek.
W głowie zakiełkował rownież pomysł na nowy tytuł.
Pozwalam mu dojrzeć, obracam w myślach jak kostkę rubika, 
i podskórnie czuję, że to jest właśnie to.







2/14/2019

FEELING ECSTATIC!



Wczoraj otrzymałam jeden z tych komentarzy po których człowiek unosi sie nad ziemia i emanuje dobra energia jeszcze przez wiele godzin. Tak mnie to pozytywnie naładowało, że nie macie pojęcia.
Mam tyle pomysłów na to miejsce tutaj, życie zdecydowanie wrociło na blog a na horyzoncie same dobre rzeczy z nim związane.
Znowu mam drive zeby pisać, dokumentować i dzielić sie tym wszystkim z Wami.
Wypełniłam jakąś dziwną pustkę w sobie, wracając tutaj, i jest mi z tym niezwykle dobrze.





Ostatnio moja ulubiona przekąska.
Jogurt pitny z probiotykami  prosto od farmera, zmiksowany z garścią mrożonego mango, czubata łyżka babki płesznik(tutaj w roli prebiotyku), z dodatkiem pierzgi pszczelej.
Jestem w trakcie pisania dla Was dość obszernego wpisu na temat pierzgi , i myśle że pojawi sie on juz niebawem. 
Na fali wielu różnych superfoods jest to pozycja wciąż pozostająca mam wrażeni,  nieco w cieniu, zdecydowanie niemodna choć informacji o niej nie brakuje, a swoimi właściwościami i bogactwem wielokrotnie przewyższa niejeden z nich.
Powinna być jednak spożywana z rozwagą i należytym jej szacunkiem.

Zacieram ręce z radości na myśl o tym wpisie, bo bedzię on zarazem początkiem serii postów o zdrowiu, filozofii i stylu życia, które poza odrobiną humoru, szczyptą ironii i garscią wizualnych przyjemności bedą miały również (taką przynajmniej mam nadzieję) edukacyjno-obiektywny charakter.


Trzymajcie się!

2/13/2019

SAMO(DYSCYPLINA) lub jej brak.

Późne przedpołudnie wkradało sie do sypialni kiedy obudziły mnie mroźne płatki śniegu uderzające miarowo o szyby.
Niańczenie chlebów do późnych godzin nocnych, to na szczęście już przeszłość, jednak chleb nie sługa, żyje swoim życiem, i nie zawsze chce współpracować tak jakbyśmy sobie tego życzyli.
Tym razem, ciasto było nadwyraz aktywne i bochenki aż kipiały z koszyków w których planowo miały leżakować przez następnych kilkanaście godzin w lodówce.
Awaryjne pieczenie o 3 nad ranem nie należy może do najprzyjemniejszych,  ale świeży bochenek chleba zaraz po przebudzeniu, już tak.
Pomyślałam, że to jest dobry czas aby  podzielić sie z Wami kilkoma kadrami. No i sie zaczęło.
Zdjęcia pochłonęły mnie bez reszty, potem jeszcze mały post-processing- człowiek myśli że pięć minut poświęcił a tu pyk, godzinka, półtorej lękką ręką.
W takim tempie to faktycznie, zawojuje.
Lubie to, naprawdę lubię zabawę w fotografa, i wiem że Wy podobnie, lubicie te moje zabawy i czekacie na moje kadry.
Opracowałam wiec plan,  ktorego zamierzam sie trzymać, tylko coś z tą ilością zdjęć trzeba by zrobić...Kto to widział tak czas marnotrawić. Najgorzej, ze jak człowiek zacznie, to końca nie widać
"A może by tak jeszcze z tej strony zdjecie zrobic,  i jeszcze jedno tylko pod innym kątem..."
Myśli natrętne nie dają odsapnąć, aż w pewnym momencie, żałowałam, ze tę baterie w aparacie naładowałam ;)
Dobrze, że jeden poczciwy głód-  jak głos rozsądku sie we mnie odezwał i przywołał do porządku, a z głodem wiadomo, sie nie dyskutuje.






To jeden z tych chlebów ktore znikają w oka mgnieniu, przynajmniej u nas.
Najlepiej smakuje po dwugodzinnym przestudzeniu; kiedy cienka, chrupiaca skórka wciaz jeszcze delikatnie ciepła, pełna aromatów,
jest teraz idealna do krojenia, a wilgotny miąższ uchodzi bez szwanku.



Pisałam już na Instagramie o mące z ziaren samopszy która bardzo szybko zrewolucjonizowała świat mojej mini piekarni.
Dodana w niewielkiej nawet ilości, nadaje lekko orzechowy posmak który wciąź przyprawia mnie o zawrót głowy, ponadto, chleby podczas pieczenia nabierają charakterystycznego głeboko-karmelowego koloru któremu jak wiemy nie sposób sie oprzeć.
Wspaniale komplementuje razowe mąki, i wtedy tak naprawdę wynosi moje wypieki na wyżyny.

Porównywana do orkiszu i płaskurki, moim zdaniem zdecydowanie wyróżnia sie spośród tych zbóż. Zawarte antyoksydanty lepiej znosza proces pieczenia , ponadto, ma liczne prozdrowotne walory, obfituje w niewystępujące w pszenicy czy orkiszu aminokwasy( fenyloaninę, tyrozynę, metioninę i izoleucynę), ktore pozytywnie wpływają na prace układu nerwowego.

Jeśli jesteście chętni dowiedzieć się więcej i ciekawi smaku samopszy w waszych domowych wypiekach,  podaje Wam link poniżej.



https://www.straganzdrowia.pl/pl/p/Maka-z-samopszy-BIO-400g/3812#





2/09/2019

PRIORYTETY.




Poczyniłam dzis ciasto  i gdyby nie wyczerpana bateria ( w obu aparatach ), pewnie cyknełabym jeszcze kilka dodatkowych fotek. bo takie ładne.
Kto to widzial zabierać się za pieczenie uprzednio nie sprawdziwszy stanu technicznego swojego aparatu, lata praktyki nakazywałyby sie przygotować, może nawet o jakiś ekstra gadżet sie postarać, tyle tego człowiek swego czasu natargał do domu, w dodatku teraz, kiedy bloga własnego na nowo odkryłam!
Ale trudno,  jest co jest, a zdjęcia przekroju nie będzie, i niestety musicie ( bądż nie), uwierzyć mi na słowo, maku i borówek nie żałowałam.
Coraz to odważniejsze te moje wypieki, już nie tylko takie foremkowe( wiecie, w stylu chlebek bananowy itp.) , sobie za cel obieram,  hehe.
Co więcej, od czasu do czasu coś tam zmienię od siebię, tak aby nadać im mojego charakteru.
No, eksperymentuje na całego.
Mam taką zakładkę na Pinterest i tam sobie wrzucam co tylko zwabi mnie swoim wyglądem,
a że z natury jestem wzrokowcem i łasuchem to przypinam i przypinam... ;).
Ale tak na serio, w końcu coś się przełamało i ciasta wypadają z mojego piekarnika regularnie, czyli co Sobota.






Nawołując krótko do przepisu, pochodzi on ze strony Green Kitchen Stories i z założenia jest to wypiek bezglutenowy.
Autorka, a raczej autorzy, podpowiadają rownież jak sprytnie zrobić z niego wersję wegańską.
Moja wersja z mąką orkiszową, jajami i jogurtem greckim czyni je bardziej pod mój gust.
Bez problemu udało mi sie kupić organiczne borowki już jakiś czas temu, w dodatku w nadmiarze, wiec tym bardziej ucieszyła mnie ich obecność w przepisie. Myśle jednak, że mrożonki byłyby równie dobrą alternatywą.
Za makiem natomiast nachodziłam się jak głupia, i zapłaciłam jak za przysłowiowe zboże, ale było warto, moim zdaniem jego smak i wyczuwalna tekstura robią całe ciasto. 








2/08/2019

CZYM ZIMA STOI.


Oj bałagan mam tu niesłychany, misz/ masz fotograficzny ze mogłabym spokojnie posiłkować sie tym co mam w archiwum przez kolejne miesiące. 
Znalazłam taki ładny kolaż z data 8 luty 2015 roku a tam jak byk zima na całego. Bialym puchem swiat pokryty az miło, a w misce ciepła pożywna owsianka z całym arsenałem dobroci. No, wiadomo.
 Tymczasem tegoroczna zima jakos mnie specjalnie nie chłodzi i nie grzeje. W kalendarzu luty sie rozgościł a u nas śniegiem ledwo popruszylo. 
Śniadan tez specjalnie nie celebruje, do łóżka nie zapraszam. Ot, strzelam kanapkami jak czarodziej z kapelusza: jakos tak żal swojego domowego chleba nie jeść jak juz sie upiekło,  a i tu pomysłów nie brakuje i nudy na próżno szukać. Owsiankę jeszcze zdążę zjeść tej zimy, tak myśle, co do śniegu w tym roku mam poważne(!) wątpliwości.


2/07/2019

POWROTY.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy siadając dziś przed komputerem, poczułam dreszczyk emocji i podekscytowania. Jak za dawnych lat, kiedy nikomu nieznany był instagram, facebook czy inny portal społecznościowy a świat wirtualnych znajomości ograniczał sie do kilku ulubionych blogerów. Wtedy pisanie bloga i zamieszczanie zdjęć było rodzajem twórczej ekspersji która przynosiła dużo satysfakcji i spełnienia.
Moja wrażliwość fotograficzna ukształtowała się właśnie wtedy, bo dzięki inspiracji wielu z Was,  i w procesie samopoznania następowało to naturalnie, choć pewnie lepiej by zabrzmiało, że działo się to podczas studiowania takich mistrzy fotografii jak Koudelki czy Kubricka ;) No cóż, na nich i na wielu innych przyszła pora nieco póżniej.
przeglądając archiwum z nieopublikowanymi nigdy wcześniej zdjęciami, odnajduję te z którymi dziś, po latach, wciąż śmiało mogę się identyfikować. Styl i język jaki zdołałam wtedy wypracować był integralną częścią mojej osobowości, i mam nadzięję nic w tej kwestii się nie zmieniło.
Kolejny raz przekonuję się, że świat fotografii analogowej to niewyczerpane żródło fascynacji, na tyle silnej aby na ponów dać się jej porwać.
Ten rok z pewnością zapamiętam jako rok powrotów, które z nich wyjdą mi na dobre,
zweryfikuje czas.

Agnieszka.




2/06/2019


Niebywale cieszy mnie ten powrót, choc zapewne charakter tego bloga ulegnie 
zmianom, niewykluczone rowniez ze pokuszę sie o zmianę jego nazwy- ale dziś nie będziemy wybiegać az tak daleko, 

Na powitanie wrzucam tu stare instagramowe zdjecie które bardzo lubie i mam nadzieje, zawsze bedzie przywoływało usmiech na mojej twarzy, choc nieraz pewnie uronię nad nim łezkę...
Obiecuje Wam jednak, codzienna dawkę kilku wierszy i migawek z mojej codzienności, i tych ostatnich miesięcy  w mieście, które śmiało po tych wielu latach tu spędzonych mogę nazwać swoim drugim domem.
Aby dać upust swoim piśmienniczym i fotograficznym potrzebom jeszcze raz wracam na łono blogosfery z nadzieja ze uda mi sie i Was na chwile  tu zatrzymać  razem ze mna.








Agnieszka.