4/15/2019

SAUVAGE




Miejsce które poraziło mnie swoją estetyką, dbałością o najmniejszy szczegół, starannie dobranymi detalami gdzie wszystko tworzyło jedną spójną całość. 
Przyjazną atmosferą i uprzejmą obsługą która była na tyle miła i pozwoliła mi na chwile prywaty i swobody w zrobieniu tych kilku kadrów- Panowie w kuchni czekali z podaniem jedzenia aż skończę robić zdjęcia- o czym poinformował mnie kelner wyjaśniając, że nie chcieli aby moje danie wystygło-niesłychanie mnie to urzekło.
Burger ze smażonym Halibutem który zamowiłam był pyszny, mięsisty i ociekający wyśmienitym sosem gribiche - majonezowo- jajeczną pastą wymieszaną na aksamitnie płynny sos z dodatkiem korniszonów, kaparów, pietruszki, estragonu i trybuli- zachwyt przy każdym kęsie.
Moje czujne oko dość nieskromnie przyglądało się Pani za barem która z niesłychaną gracją i dokładnością mieszała koktajle dla gości- była przy tym tak skupiona i uwodzicielsko zwinna - gołym okiem było widać pasję i jej pełen profesjonalizm który ja wręcz kocham w ludziach.Przy następnej wizycie na pewno skuszę sie na jeden z jej koktajli choć fanką alkoholi nie jestem i mam miałkie pojecie co z czym i dlaczego ;) od niej wypije każdy eliksir !
Zdecydowanie za rzadko bywam w takich miejscach i być może tym też był podyktowany mój totalny zachwyt-, niemniej czar tego miejsca uwiódł mnie i zapragnęłam wracać tam przy każdej nadarzającej sie okazji.

Sauvage moi okiem , zapraszam.



4/05/2019

CRÂPES


Nawet jak gotowanie nie jest Waszą pasją a zwykłym codziennym obowiązkiem, warto mieć w rękawie kilka przepisów które zawsze wychodzą, są relatywnie łatwe i szybkie w przygotowaniu.
Coś, co zawsze i wszystkich zachwyca, niezależnie czy częstujemy tym naszych stałych domowników czy przyjezdnych gości.
Nie każdy musi być rozbudzony kulinarnie na tyle, by eksperymentować z nowymi potrawami  i czerpać przyjemność z czasu spędzonego w kuchni, znam osoby które nie znoszą gotować za to kochają jeść - jedno nie wyklucza drugiego.
Kiedy trafiłam na przepis na francuskie naleśniki u Elizy z Bloga White Plate już na sam ich widok zrobiłam sie głodna ( jestem wielka fanka Jej fotografii),  jednak dopiero po ich usmażeniu mogłam powiedzieć, że to były jedne z najsmaczniejszych naleśników jakie kiedykolwiek jadłam, a najlepsze jakie udało mi się samej zrobić.




W domu rodzinnym mojego Męża, Teściowa uwielbiała smażyć wszelakiej maści placki , racuchy i nalesniki. To była jej rzecz już od najmłodszych lat jej dzieciństwa-coś z czego czerpała dumę i ogromną przyjemność. Jej naleśniki w rzeczy samej były idealne- nie do podrobienia- ilekroć probowałam wiernie odtworzyć przepis spisany ręcznie na kartce papieru, efekt końcowy nigdy nie był na tyle satysfakcjonujący jakby zrobiła je Ona sama.

W końcu trafiłam na ten przepis i o rany, wspomniałam wszystkie te biedne naleśniki w moim wykonaniu i westchnęłam z ulgą na myśl, że to jednak chyba nie kwestia uzdolnień a proporcji i trzymania sie pewnych wytycznych. 
Takim naleśnikiem mogłabym poczęstować nawet jakiegoś wporządku Prezydenta w niedzielny poranek, a już na pewno grupę wygłodniałych i kapryśnych młodocianych, i samą Teściową- co też planuję uczynić. 


Po przepis i piękny, wart przeczytania wpis odsyłam Was na Blog Elizy http://whiteplate.com/2016/02/w-poszukiwaniu-nalesnika-idealnego/,
Od siebie dodam kilka uwag które w moim przypadku okazały sie dość pomocne i być może ułatwią Wam pracę z tym rzadkim i dość wymagającym ciastem.
- zrobicie sobie wielką przysługę przygotowując ciasto póżnym wieczorem poprzedzającym poranek smażenia. Eliza mówi o tym w przepisie, jednak ja chciałabym to jeszcze podkreślić bo różnica jest naprawdę duża. Nie wiem czego do końca to zasługa,  ale efekt mnie samą osobiscie poraził, różnica pomiędzy świeżym a dwugodzinnym ciastem naleśnikowym jest wyczuwalna ale jeśli zostawicie ciasto przez noc w lodówce, na pewno nie pożałujecie.
- jeśli do smażenia użyjecie patelni o średnicy 28 cm, tak jak to było w moim przypadku, 1/3 miarki szklanki ciasta to idealna porcja na jeden cienki naleśnik. 
- dobrze nagrzana i dodatkowo naoleiwiona patelnia to podstawa, ciasto same w sobie jest tłuste ale ja po każdym naleśniku przecierałam patelnie namoczonym w oleju kokosowym papierem ręcznikowym- na pewno nie zaszkodzi.
- jest chcecie aby brzegi naleśnikow były idealnie chrupkie wylejcie ciasto na patelnie jak zwykle to robicie, pokrywając jej całą powierzchnię, następnie pozostała część pokierujcie na brzegi patelni, to nie powinno być trudne przy użyciu 1/3 miarki- będziecie mieli wystarczającą ilość na taki manewr i zdecydowanie pożniej sobie za niego podziękujecie.



Konfiturę ż żurawiny zrobiłam z mrożonek które zalegały w zamrażalniku.
Ekspresowa, cierpka i kwaskawa idealnie komponowała się ze słodyczą czekoladowej nutelli.

Opakowanie mrożonej żurawiny zalałam do przykrycia wodą, wsypałam dwie łyżki brązowego cukru dla przełamania smaku, i pozwoliłam aby się zagotowała. Zmniejszyłam gaz i pozwoliłam aby delikatnie pryczyła się na wolnym ogniu do częściowego rozgotowania żurawiny.
Po ostudzeniu dodałam dwie czubate łyżki nasionek chia.



4/01/2019

APRIL FOOLS?

Dzień dobry w Kwietniu.



Chyba logiczne, że gdy kupujesz nowiuteńką pościel, w dodatku bieluchną jak płatek śniegu to jak już wrócisz z nią do domu, od razu Twoją już dość pobudzoną wyobraźnie nachodzą myśli typu: Co by tu poprzestawiać, jak jeszczę mogę odświeżyć wygląd swojej już dość opatrzonej sypialni...
Chyba się ze mną zgodzicie?!
A jeśli komuś wyda się ten pomysł dziwny- szczególnie na trzy miesiące do wyprowadzki, bynajmniej nie zamierzam się tym przejmować.
Od myśli przeszłam do czynów i tylko dziękować Małżonkowi, że wcześniej pozbył się puszek z resztkami białej farby, bo gotowa byłam zabrać się za przemalowywanie naszej czarnej ściany.
Nowy miesiąc zaczęłam więc z przytupem- spring cleaning trochę od dupy strony jak to mówią, ale mnie właśnie takie zmiany napędzają do działania.
Dziś jeszcze przymykam oko na przybrudzone szyby i rolety- pogodynka pokazuję deszcze i wichury na kolejnych kilka dni.
Zanurzam się więc po szyję w białym puchu, i może jak tu poczekam do czasu jak szanowny Małżonek wróci z pracy, i zastanie mnie w tej pościeli, taką rozpromienioną, to nie będzie miał nic przeciwko...,żeby od dziś spać od strony okna ;).





3/30/2019

OFF TO THE NEXT ONE.



Żegnam zimny marzec kawałkiem pysznego, jeszcze ciepłego ciasta.
.
.
.
. . .Miesiąc kilku bardzo udanych spotkań, długich i potrzebnych rozmów, ważnych urodzin i decyzji które juz za chwile staną sie rzeczywistością.
Miesiąc czułości i akceptacji.
Czas pokory, wiary i wyczekiwania.
Pod wieloma względami udany, satysfakcjonująco produktywny jak na człowieka pracującego „z domu”
Jutro Kwiecień, a to dość przełomowy miesiąc w moim życiu, ciekawe wiec co przyniesie tym razem.
Na pewno kolejną już ( 15tą sic!) rocznice ślubu, cieplejsze wieczory i konieczne już, wiosenne porządki(!).
Może uda nam sie w końcu pojechać za miasto, powdychać trochę świeżym górskim powietrzem- tak bardzo tęsknie.
Chciałabym tez zacząć pewien projekt nad którym rozmyślam już stanowczo za długo.
Póki co jest plan na kolejny deser , rownież z książki SIMPLE Ottolenghi- po tym dzisiejszym nabrałam ochoty na kolejne, mam nadzieje równie smaczne.

Jest coś na co szczególnie czekacie z nowym miesiącem?




3/28/2019

GOOD MORNING THURSDAY!




To sobie sprawiłam śniadanie dziś, ahh...
Świeżo upieczony chleb, buraczany hummus i niemal idealne jajko w koszulce- bardzo rzadko je robię-  jakoś tak zapamietałam je z tej nienajłatwiejszej strony; miałam kilka podejść które zazwyczaj kończyły sie fiaskiem i dałam sobie spokój na bardzo długo, aż do dziś.
Okazuje się, że nie taki diabeł straszny jak go malują.
Na pewno ułatwicie sobie  sprawe używajac najświeższych jajek jakie są tylko dostepne, najlepiej ekologicznych, kupionych tego samego dnia od Farmera.
Moje przyjeżdzają do mnie w każdą Środę, więc miałam idealna okazje aby je w tym celu przetestować.
Jednak dobre jajka to nie wszystko, jest jeszcze kilka innych warunków które decydują o jakości i końcowym efekcie-  tutaj znajdziecie filmik obrazujący cały proces, z kilkoma wartymi uwagi wskazówkami- dla mnie dość wyczerpujący i bardzo pomocny.

Śniadanie z lekką nutą ekstrawagancji? tak, poproszę!




Miłego dnia !


3/25/2019

CHANGES AHEAD

Sobotni Snug Harbor i jego pastelowe uliczki skapane w późno-popołudniowych promieniach słońca. W zeszłym roku spędzałam tu niemal każdy letni poranek i wciąż odnajduje tu nowe miejsca.
Dziś cierpliwie wypatruje pierwszych oznak wiosny ktora leniwie budzi sie z zimowego letargu.
Cieszy każdy napotkany listek, cieplejszy podmuch wiatru, dodatkowy promyk słońca, kolejna zrzucona warstwa garderoby.
Jak dla mnie ten czas mógłby sie nie kończyć,  i najlepiej jakby zwolnił możliwie jak najbardziej, choć to właśnie teraz bardziej niż kiedykolwiek, bliskie są mi słowa Heraklita, ze 
' Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana'. 







3/21/2019

BACK TO THE BASICS




Kruche ciasteczka maślane- na smierć o nich zapomniałam a to przecież jedna z moich ulubionych desero przekąsek, jeszcze jak pracowałam na GP przy każdej wizycie w polskiej piekarni musiałam poprosić choćby o kilka sztuk- zazwyczaj znikały z papierowej torebki zanim zdążyłam dojechać  do domu.

Odkąd je upiekłam, mąż o nic się tak nie dopytuje jak o te ciasteczka.
Mój ostatni wypiek okazał sie tak dużym niewypałem, że rzuciłam w kąt fartuchem na trzy tygodnie; teraz myślę, że jednak częściej powinnam słuchać swojej intuicji, i jak odważę się upiec kolejny sernik na pewno tak zrobię.




Na przepis trafiłam przeglądając książkę  Super Natural Cooking Heidi Swanson. 
Zmodyfikowałam go jednak, zastępując obie mąki i pominełam kandyzowany imbir - nie trzymam go w domu, a specjalny kurs do sklepu tego dnia jakoś nie wchodził w rachubę.
Jest to wypiek ekspresowy, w dodatku składniki do jego wykonania zapewne macie pod reką.
Te ciasteczka są idealnie kruche i rumiane jak zostawicie je na pięć minut dłużej w piekarniku.
Słodko- słone, najbardziej lubię je ze szklanką zimnego mleka bądż kubkiem ciepłej herbaty z cytryną.




Maślane Idealnie Kruche Ciasteczka Imbirowe.
przepis inspirowany Ginger- Amaranth Shortbread by Heidi Swanson.

1 1/2 szklanki mąki pełnoziarnistej( oryginalnie jasna maka pełnoziarnista)
1/2 szklanki maki orkiszowej ( oryginalnie maka z amarantusa)
1 łyżeczla soli ( u mnie himalajska)
1 łyżka imbiru w proszku
1 szklanka masła, w temp. pokojowej
2/3 szklanki cukru ( użyłam naturalnego cukru trzcinowego muscovado)
1/3 drobno pokrojonego kandyzowanego imbiru ( pominełam).

Połącz obie mąki z solą i suszonym imbirem.
W malakserze ubij masło tak aby miało gładką kremowa, lekko puszystą konsystencję, dodaj cukier i kontynuuj do momentu aż cukier ładnie połączy sie z masłem.
Porcjami zacznij dodawać mąkę, mieszaj do czasu aż wszystka mąka połączy sie z masłem i całość bedzie miała konsystencję kruszonki.
Dodaj kandyzowany imbir ( jeśli używasz).
Wyłóż kruszonkę na lekko omączony blat i już recznie wyrabiaj do połączenia w jednolita masę (to zajmuje dosłownie chwilke).
Ciasto w kształcie dysku spłaszcz dłonmi na grubość ok. 3cm, owiń w folie i włóz do lodówki na 15 minut.

W tym czasie rozgrzej piekarnik do 180 C.
Wyjęte ciasto rozwałkuj na papierze do pieczenia na grubosc ok. 1 cm
Ja swoje ciasteczka wykrawałam recznie nożem, ale jeśli macie specjalne foremki do tego przeznaczone to smiało możecie ich użyć. Dodatkowo każde ciasteczko podziórkowałam widelcem w kilu miejscach, aby nadac im lepszego wyglądu.

Gotowe ciateczka przełóż na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia i umieść w zamrażalniku na 10 minut.
W przepisie podany jest 10 minutowy czas pieczenia, u mnie zajeło to nieco dłużej, około 15 minut z racji tego ze moje ciasteczka były nieco wieksze niż w przepisie + 5 minut do idealnego zrumienienia.
Na koniec, jeszcze ciepłe ciasteczka oprószyłam zmielonym cukrem muscovado.


Smacznego!





3/14/2019

DUMBO

Spacerem po Brooklynie.

W marcu jestem chodzący sopel lodu, przez całą zimę tak nie wymarzłam co teraz
i choć tego dnia pogoda również nie zachęcała na dluższe spacery, ubrałam ekstra grubą pare rajstop, spakowałam aparat i udałam sie na Brooklyn; raz ze mam blisko, dwa ze jakoś tak lubię  poszwędzać sie po dzielnicy Dumbo, a trzy, to akurat był to Dzień Kobiet i dobra okazja na przełamanie zimowej rutyny.
Zawsze jak tu jestem nogi same zaprowadza mnie w jakies ciekawe miejsca- nigdy nie planuję takich spacerów, być może dlatego ze zawsze mogłam  korzystać z tego co miasto ma do zaoferowania kiedy tylko mialam na to czas i ochotę-pozwalałam aby to miejsca odnajdywaly mnie a nie na odwrót.
Myśle, że jednym z etapów dłuższego mieszkania w tak heterogenicznym mieście jakim jest Nowy Jork jest to, ze po dłuższym czasie do pewnych rzeczy zaczynam  podchodzić selektywnie i z dystansem. Przechodziłam rożne fazy, od totalnej fascynacji po chwilowy przesyt i zobojętnienie.
Być może dlatego nie uganiam sie za modnymi miejscówkami, w poszukiwaniu wrażeń i kadrów jak z portfolio, jakoś nigdy to nie była moja rzecz, bywam w miejscach w ktorych uważam warto bywać na miarę swoich indywidualnych potrzeb i zainteresowań.
Lubię kiedy w przypadkowym miejscu, nawet nie kawiarni, mogę napić sie naprawdę wyśmienitej kawy przy okazji relaksując sie w wygodnej kanapie.
Lubię kiedy za niepozornymi drzwiami kryją sie wnetrza z ciepłą, domową aura i zapachem dobrej, autentycznej kuchni.
Lubię poczuć sie tu jak w domu bo to miasto daje mi te możliwość, choć bywa bezwzględne i okrutne. 
Lubię też Manhattanowy blichtr i splendor (hehe;), choć nie robi on już na mnie takiego wrażenia jak dawniej.
I generalnie myśle sobie, ze fajna przygoda ten Nowy Jork, trochę długawa i nawet przez chwile mialam nadzieje, ze zamieni sie w coś więcej, ale jednak zostanie tylko( albo az ) przygoda, ktora już na zawsze bede ciepło nosić w sercu. 









3/04/2019

IN SELF CARE( OR SELF DEFENSE(?) )


Nie mam pewności ale być może niektorzy z Was pamietają jak pisałam na blogu, dawno dawno temu post o moich
winter blues (link)

To był jeden z najczęściej odwiedzanych wpisów jaki tutaj zamiesciłam.
Spotkał sie z ciepłym odbiorem i Waszymi licznymi komentarzami- co bardzo mnie wtedy cieszyło.
Jeden z tych tekstów które piszę sie jednym ciurkiem, bez ciągłego wracania, sprawdzania i poprawiania- takie spontaniczne przelewanie myśli na papier, oczyszczajace i terapeutyczne zarazem.
Lubie taką moc blogowania, tą wibrującą energię która mnie przeszywa i napędza do działania.






Dzisiejszy wpis to uzupelnienie listy sprzed kilku lat.
Częśc z tych praktyk jest ze mną od lat-  cześć zupełnie od niedawna, nie są to jakieś odkrywcze rzeczy, jednak aby były skuteczne wymagają mojej uwagi i bycia konsekwentną.

Dzisiaj łapie za lupę i patrzę do wnetrza siebie.
Chcę dojść do korzeni swoich emocji i zachowań, poniewaz wiem, że tylko wtedy bede mogła poczuć prawdziwą ulgę.
Nie chcę żeby jakiś tam smuteczek wielkości balonika urósł do gabarytów latającego balona natarczywie unoszącego się nad moją głową, tak jak to bywało w przeszłosci.
Dlatego codzienne mikro- rytuały idealnie sie tu sprawdzają.
Staram sie aby były częścią każdego dnia, nie ważne jak mocno zapełnionego, bo wiem jak bardzo pozytywnie wplywają na stan mojego samopoczucia.



Codzienna Medytacja i prowadzenia dziennika.

Nawet 5 minutowa praktyka pomaga mi zdekopresowac umysł, uspokoić potok myśli i nadać ton rozpoczynajacemu sie dniu.
Pora dnia i miejsce maja w medytacji istotne znaczenie i dobrze jak pozostają niezmienne.
Poranek, zaraz po przebudzeniu, kiedy ciało i umysł jeszcze dobrze nie zdążą sie wybudzić, to dla mnie idealne rozwiazanie.
Polecam każdemu, komu ciężko o zmobilizacje o innych porach, ranek jest jak czysta tartka papieru gotowa na wypełnienie,  medytacja o tej porze daje poczucie dobrze rozpoczetego dnia.

Swoją praktyke utrzymuje w bardzo minimalistycznej formie, korzystan wtedy z dziennika w którym zapisuje intencje, i to co przyjdzie mi do głowy zaraz po praktyce, zapalam swieczkę.
Czasami korzystam z mocy kryształów, a jeszcze rzadziej puszczam relaksującą muzykę- lubię wtedy chyba najbardziej odgłos swojego oddechu .



Terapia zapachami;

Od zawsze byłam wyczulona na zapachy, z dziwną manierą wąchnia wszystkiego co wziełam do ręki.
Zapachy mają tę niepowtarzalną moc przenoszenia w czasie, porywają w najdalsze zakamarki pamięci, koją nerwy, oczyszczają aurę z nieporządanych wibracji.
Świadomie stosuje aromaterapię od kilku lat, wypełniam swoją przestrzeń zapachami swieżego eukaliptusu, palonej szałwi, swiętego drzewka, laski cynamonu, a tej zimy szczególnie upodobałam sobie mieszankę trzech olejków eterycznych: sosny, jodły syberyjskiej i kolendry.




Kontakt z natura;

Praca nad zamówieniami , pisanie, obrabianie zdjeć do bloga, wszystko to pochłania moją uwagę bez reszty, dlatego w ciągu dnia wielokrotnie robie sobie mini przerwy, wychodzę na spacer, rozprostować kości, zaczerpnąć świeżego powietrza.
Nawet krótki, 15 minutowy spacer po mojej semi zielonej wyspie o tej porze roku może uczynić ze mnie szczęśliwe dziecię.
Korzystam z tego co mam dostepne, tu na miejscu.
Początek roku był bardzo pracowity dla nas obojga, mniej bardziej stresujący, bez ani jednego wolnego weekendu na wypad za miasto.
Dobrze, że mamy na wyspie takie miejsca jak Greenbelt - Centrum Konserwacji Środowiska czy Snug Harbor - Centrum Kulturalne i Ogród Botaniczny, z których korzystamy przez cały rok.
Teraz kiedy jesteśmy na przedwiosniu, a sprawy zawodowe zwolniły tempa powoli rezerwuje czas na powrót naszych weekendowych wyjazdow.

Zadroszczę wszystkim którzy mają swój kawałek ogródka do którego mogą w każdej chwili sie udać, posiedzieć w ciszy, nasłuchując jednym uchem co tam w trawie piszczy, tym którzy mają mośliwość zakasać rękawy i popracować, mieć bezpośredni kontakt z ziemią. Bardzo mi tego tutaj brakuję.

Pamiętam jak byłam młodą dziewczyną -jeszcze w szkole podstawowej, po zajęciach zawsze zabierałam sie z mamą na działkę. A tam pracy bez liku. Nie było czasu na myślenie i zamartwianie.
Pochłonięta zajęciami szybko zapominałam o swoich troskach( !!!), po każdej takiej wyprawie wracałam szczęśliwa i mentalnie odprężona, choć fizycznie niebiańsko zmęczona.
Byłam chyba dość nietypową nastolatką, bo koleżanki mojej mamy zawsze sie dziwiły tym moim częstym wizytom na działce. Zaszczepiono we mnie miłość do pracy u podstaw, szacunek do przyrody i dbanie o nią przy każdej sposobności.
Ale bycie blisko natury to nie tylko przebywanie na jej łonie. To rowniez zapraszanie jej do siebie.
O ileż przyjemniejsze jest przebywanie w domu w którym bukiet swieżych kwiatów w wazonie to nie tylko odświętna tradycja a codzienny rytuał, dlatego nie wyobrażam sobie domu bez roślin i zieleni.




Troska o moje ciało i zdrowie.

Pewnie niejedna z Was przyzna mi racje, ze nic tak dobrze nie robi na głowę jak porządny zastrzyk endorfin ktorą zapewnia nam nawet kilkuminutowa aktywność fizyczna.
W mojej poprzedniej pracy, w której atmosfera i ogólne nastroje były dość napięte i oscylowały wokół niskich wibracji, moim remedium były zajecia na siłowni.
Codziennie w porze lunchu wymykałam sie na godzinną sesje, na spotkanie z matą, na chwile intensywnego wysiłku które dawały mi nie tylko mega energię na resztę dnia ale robiły coś niesamowitego z moja głową.
Takie skradzione chwile dla siebie w dniu przepełnionym ludzmi były dla mnie na wagę złota.

Dziś mam ten komfort ze mogę ćwiczyć kiedy chce i robie to z myślą o zachowaniu dobrego samopoczucia i stanu mojego ciała.
Są jednak dni w których moje ciało odmawia posłuszenstwa, już wiem, że takie chwile też są potrzebne i nie traktuje ich jak niechcianych intruzów.
Wciskam przycisk PAUSE i pooddaje swoje ciało wzmorzonej regeneracji, troszcząc sie o nie najlepiej jak potrafię.
Kilka dodatkowych godzin snu, delikatne zmiany w diecie o którą i tak dbam na codzień, relaksująca kąpiel z soli himalajskiem z dodatkiem olejków eterycznych, leniwe godziny z książka, i hektolitry wypitych naparów ziołowych. Stronie wtedy od komputera i telefonu, nie chce aby pożerały mój cenny czas i energię.




Wszystko to powoduje, że czuje sie uziemiona i u żródła swojego prawdziwego Ja. 
Uczą jak być wobec siebie bardziej wyrozumiałą i cierpliwą, jak chwile słabości zamienić na czas reflekcji , bez poczucia winy, jak przyjmować każdą emocję i stan ducha z otwartymi ramionami i stawiać im czoła zamiast tłumić i negować.


Dbajcie o siebie kochani.


Agnieszka.


3/01/2019

IS IT STILL YOU, NEW YORK ?

Załatwiałam dzisiaj swoje sprawy w mieście, trochę sie tego uzbierało, odkąd pracuje z domu takie wyjazdy to teraz rzadkość.
Nie pamietam tez kiedy ostatnio robilam jakies zdjecia, nie wspominając o takim typowym spacerze fotograficznym ulicami nowego jorku...
Przeszłam sie dzisiaj swoją stałą trasą, odwiedzajac stare miejscówki w poszukiwaniu kilku rzeczy do domu, na sesje fotograficzne itp. i niestety ze smutkiem musze stwierdzić, ze miasto staje sie dla mnie powoli nie do rozpoznania, przerażające w jakim tempie i kierunku to wszystko zmierza.
Mój ukochany sklepik z kwiatami i kryształami na East Village dosłownie z dnia na dzień zapadł sie pod ziemie, przecież jeszcze latem tam byłam, miałam upatrzone kilka rzeczy których wtedy nie kupiłam.
A co sie stało ze straganem na 18tej ulicy...? to była istna kopalnia skarbów, o tej porze na pewno znalazłabym tam idealny płaszcz na wiosnę, w dodatku za grosze.
Dobrze, ze jeszcze Housing Works nie zdmuchnęło z mapy miasta, ale tez już widze idą w jakimś dziwnym kierunku, co prawda wybór literatury, płyt winylowych i kompaktowych mają wciąż imponujący, ale sekcja meblowa a raczej niewielka ilość tego co jest warte uwagi jest wystawiona, uwaga...
na licytacje...to jakis żart ja sie pytam?
Stoisko z  akcesoriami około kuchennymi już by sobie w ogóle mogli darować-ja wiem ze to wszystko są rzeczy z donacji, nie róbmy wiec z tego eksponatów muzealnych, ludzie!
A przecież tam właśnie kupilismy naszą pierwszą sofę, stolik na kawę, lampę podłogową, talerze itp. 
Wszystko do naszego pierwszego mieszkania. Za śmieszne pieniądze.
Teraz wieksza część sklepu zastawiona wieszakami i regałami z obuwiem, czyli kolejna ciuchlandia w której ubiera sie śmietanka i bogate cizie z Manhattanu.



Na ulicach Manhattanu można jednak nadal dostać jedną z najlepszych kaw w mieście, co też uczyniłam i kierując swój już dość przemarznięty tyłek do metra, ostatnim rzutem na taśmę,
powstały te kadry.